Choć moda na hybrydy i samochody elektryczne rozkręca się w najlepsze, niektórzy idą - dosłownie i w przenośni - pod prąd. Decydenci włoskiego Fiata uważają, że technologia, którą zachłystuje się cały świat, przedstawia jeszcze zbyt wiele przeszkód, by się upowszechnić. W zamian chcą promować wykorzystanie sprężonego gazu ziemnego.
Pogląd taki wyraził szef Fiata, Sergio Marchionne, udzielając wywiadu amerykańskiemu kanałowi telewizyjnemu Bloomberg News w związku z powrotem marki na rynek USA, na początek z modelem 500. Pomimo że infrastruktura do tankowania paliw gazowych nie jest jeszcze zbyt rozwinięta w Stanach (a w każdym razie nie równomiernie), Włosi wierzą w rozkwit tego sektora i dlatego chcą przeszczepić swoją szeroką gamę Natural Power na tamtejszy grunt. Tak ma być łatwiej niż inwestować w samochody elektryczne, które póki co trzeba ładować po kilka godzin.
W podobnym tonie wypowiedział się Constantinos Vafidis, odpowiedzialny w koncernie w Turynu za rozwój technologii hybrydowych (a jednak...) i układy przeniesienia napędu. Jego zdaniem, gaz ziemny jest jak najbardziej odpowiedni dla Ameryki, zwłaszcza dla branży usług komunalnych i dystrybucyjnych, ponieważ pojazdy wykorzystywane do wywozu odpadów i końcowego rozwożenia towarów operują w ograniczonym zasięgu od bazy, gdzie można uzupełnić zapasy paliwa.
Ze względu na taką specyfikę eksploatacji gazowych pojazdów, Fiat zamierza podbić rynek CNG w USA właśnie za pomocą swoich modeli użytkowych. Ma temu służyć istniejąca od niedawna marka Ram, wydzielona z Dodge’a i specjalizująca się w produkcji aut dostawczych (nazwę Ram nosiła dotąd seria popularnych vanów i pickupów z muflonem na masce). Niewykluczone, że zacieśnianie współpracy między Włochami a koncernem Chrysler doprowadzi więc do pojawienia się w Stanach znanych w Europie samochodów (np. Fiata Ducato czy Iveco Daily) z logo Ram na atrapie chłodnicy. Oczywiście w ekologicznych i oszczędnych wersjach Natural Power.
Mieszkańców Krainy Wolności nie powinno być trudno przekonać do zalet gazu ziemnego, zwłaszcza tych zarządzających flotami pojazdów. CNG jest tańsze niż benzyna (średnio o 1 dolara za odpowiednik galona), łatwiejsze w wyprodukowaniu, transporcie i dystrybucji niż paliwa tradycyjne, a i producenci aut ponoszą niższe koszty związane z opracowaniem i wdrożeniem silników gazowych (w porównaniu z dieslami i hybrydami). Co nie mniej ważne, Amerykanie sami produkują swój gaz ziemny, co czyni ich niezależnymi od dostaw ropy naftowej z zagranicy. Zastąpienie paliwa importowanego rodzimym to dla nich sprawa dumy i honoru, a więc jednocześnie mocny argument marketingowy podczas promowania gamy „dostawczaków” spalających CNG.
Warunki do odniesienia sukcesu za Atlantykiem są nader sprzyjające - USA to największy światowy producent gazu ziemnego, za to Fiat wyprodukował i sprzedał w 2009 r. 127 tys. samochodów z plakietką Natural Power na nadwoziu. Potencjał do zawładnięcia niszą przyjaznych środowisku pojazdów (może z czasem czymś więcej niż niszą?) jest więc ogromny, a jedyną przeszkodą może być póki co niedostateczna liczba stacji sprzedających CNG - 1300 w skali kraju wobec 160 tys. obiektów oferujących konwencjonalne paliwa. Być może nie będzie to problemem, jeżeli amerykański rząd i operatorzy flot zainteresują się inwestowaniem w infrastrukturę - jeżeli nie publicznie dostępną, to chociaż na użytek firmowy. Ktoś musi zacząć, żeby uniknąć błędnego koła, jakie znamy z Polski...